logo

Cieszę się, że trafiłeś na moją stronę Bóg w wielkim mieście.
Jest to przestrzeń pełna pokoju i światła.

Odetchnij więc głęboko, uspokój zagonione myśli, spójrz w niebo, uśmiechnij się…
Usiądź wygodnie, zaparz sobie ulubioną herbatę i śmiało się rozgość.

BÓG, KTÓRY DAJE WOLNOŚĆ 0
BÓG, KTÓRY DAJE WOLNOŚĆ

Z Magdą Grabowską-Wacławek, znaną jako Bovska, artystką, piosenkarką, graficzką, a prywatnie żoną Grzegorza, znam się najdłużej ze wszystkich moich rozmówczyń. W końcu to dzięki jej talentowi graficznemu i wsparciu zaczynałam mojego bloga. Wspólnie pracowałyśmy nad ostatnią książką i kalendarzem. Tym razem Magda jest także jedną z bohaterek mojej książki, którą sama w całości zaprojektowała graficznie. Na spotkanie w jej ulubionej restauracji Opasły Tom przy placu Teatralnym w Warszawie przychodzi ubrana jak zwykle ciekawie i z klasą. To jest jedna z tych osób z naturalną wrodzoną elegancją, która nawet w lnianym worku wyglądałaby jak królowa. Nietuzinkowa, kolorowy ptak, prawdziwa artystka. Przyglądając się, z jaką gracją zamawia herbatę, zastanawiam się nad tym, jak w jednej osobie może się kryć tak wiele różnych talentów.

Muszę ci się przyznać, że czasami czuję się trochę zagubiona w tym dzisiejszym świecie kobiet. Jak to jest u ciebie? Czym jest kobiecość dla ciebie?

To ważne pytanie. Może zacznę od tego, co mnie kształtowało, bo to jest długofalowy proces.

Jak na ciebie patrzę, pierwsze, co widzę, to elegancja. Widzę klasę, którą się wyróżniasz niezależnie od sytuacji (a trochę się już znamy i w wielu sytuacjach miałam okazję cię obserwować). Jest w tobie jakiś tajemniczy urok, siła i delikatność, coś niedzisiejszego…

Dziękuję ci bardzo. Dla mnie kobiecość jest właśnie takim połączeniem delikatności z siłą. Wiąże się z nią również pewien stereotyp, w który być może ja sama próbuję się jakoś wpasować. Oczywiście kobiecość ma różne odcienie, bo ile kobiet, tyle wizji kobiecości. Ale myślę sobie, że pierwszą osobą, która mnie pod tym względem kształtowała, była moja mama. Zawsze byłam taką dziewczyńską dziewczynką. Taką, co to przymierzała buty na obcasie i żakiety swojej mamy. I raczej byłam ekstrawertyczna w wyrażaniu swojej dziewczęcości.

Piszesz często w swoich tekstach o kobiecości. Chciałam cię zapytać o współczesny kanon piękna, takiego, nazwijmy to: z Instagrama, o takie kobiety, które wszystkie wyglądają tak samo – co sobie myślisz, kiedy na to patrzysz?

To jest trudne, bo myślę, że zwłaszcza na młodsze ode mnie dziewczyny może to znacząco wpływać, skoro i ja nie potrafię być całkiem obojętna. Czasem nawet łapię się na tym, że na mnie to wszystko wywiera presję, bo patrząc na ten świat, podświadomie zaczynam się porównywać z in- nymi, chociaż mam wyraźną świadomość tego, że porównywanie się jest bez sensu. Nie należy tego robić, zwłaszcza w chwilach słabości, które przecież zdarzają się każdemu.

Masz takie dni, że się czujesz gruba albo brzydka?

No naturalnie, jak każdy chyba, miewam takie dni. Patrzę sobie wtedy na taki sztucznie poprawiony świat i myślę: „Nie no… kurczę. Weź, idź, kobieto. Idź mi z tym”. Staram się o tym śpiewać – a może najpierw po- winnam powiedzieć: pisać, a potem śpiewać. (…)

Wróćmy jednak do ciebie. W tych wszystkich oczekiwaniach, w tym świecie, w którym dzisiaj się poruszamy, trochę instagramowym, co trzyma cię w ryzach, przy twoich korzeniach, przy sobie samej? Co jest twoim oddechem od tego świata pełnego oczekiwań, również twoich własnych wobec siebie samej?

Ten oddech daje mi kilka rzeczy. Jedną z nich jest praca. W ogóle dzia- łanie. Im więcej mam czasu, by zastanawiać się nad rzeczami, które są mało istotne, tym gorzej. Jeśli skupiam się na konkretnym działaniu i na meritum – tym, czym się zajmuję, czyli twórczości – to przestaję mieć te dylematy. Mam inne dylematy, twórcze. One też potrafią spędzać sen z powiek. Ale to jest treścią mojej pracy artystycznej. Tym oddycham. To jest jedna rzecz.

Druga rzecz to ruch. Ruch, rozwój fizyczny, bycie blisko ciała. To daje mi akceptację siebie, łączy mnie z drugim człowiekiem i pozostawia na niego otwartą. Fascynuje mnie człowiek.

Trzecia rzecz to na pewno wiara, bo świadomość, że Ktoś mnie kocha, nieważne, co się dzieje, daje mi poczucie stabilności w życiu. Po prostu buduje mój świat, dzięki czemu łatwiej mi w nim funkcjonować, choć może to trochę samolubne. W tym także zawiera się miłość.

Dlaczego?

Bo gdyby tego nie było, ten świat nie miałby… w pewnym sensie nie składałby się w całość. Dla pragmatyków pozostaje zakład Pascala, który twierdził, że nie opłaca się nie wierzyć w Boga. Ale miłość i wiara mają sens tylko wtedy, kiedy człowiek czuje się w nich wolny i nie narzuca innym swoich wartości. Masz prawo żyć, jak chcesz, i ponosić tego konsekwencje. W jakimś sensie podziwiam ludzi niewierzących, bo mnie myśl o całkowitym końcu życia w momencie śmierci przeraża tak bardzo, że chyba nie byłabym w stanie z nią funkcjonować na co dzień.

Inni jednak mówią, że wierząc, z wielu rzeczy trzeba zrezygnować i że to w ogóle za trudne wyzwanie na te czasy. To też zależy od tego, jak kto patrzy na wiarę. A jak jest z tobą? Kto tę wiarę w tobie zakorzenił?

Chyba najwięcej o Bogu mówiła mi na początku babcia, mama mojego taty. Natomiast potrzeba doświadczenia Boga autentycznie się we mnie zrodziła jakoś w szkole podstawowej. Miałam wtedy taki moment – można powiedzieć – nawrócenia. Potem wręcz przeciwnie – liceum i czas dojrzewania to taki okres hiperbuntu, zaprzeczenia wszelkim zasadom, wszystkiemu. A potem znowu nastąpił mój powrót do Boga, bo tak bardzo było mi ciężko, że już nie widziałam sensu i musiałam Go znaleźć, to wydawało mi się jedynym rozwiązaniem. Nie biorę w Kościele wszystkiego, jak leci. Dyskutuję, spieram się, pewne rzeczy mi się nie podobają, drażnią mnie. Skupiam się na ludziach Kościoła, którzy dają mi wolność w moich poszukiwaniach i z którymi można prowadzić dialog. Nikogo przed nimi nie muszę udawać, i to jest super.

Ale było ci trudno, bo się coś trudnego działo, czy po prostu było ci źle bez Boga?

Nie. Działo się w moim życiu coś trudnego, nie potrafiłam sobie poukładać w głowie pewnych rzeczy. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na pytania: po co?, dlaczego? Sięgnęłam dna – że się tak wyrażę. Już leżałam na podłodze i nie było kroku dalej. Musiałam coś dalej zrobić ze sobą i zaczęłam się wtedy modlić. I pomyślałam sobie: „Boże, jeśli tu jesteś, spraw, żeby coś się stało, bo ja już po prostu nie wiem. Już nie wiem, co dalej”. I moje życie zaczęło się układać.

Bóg odpowiedział na twoją modlitwę. Sens wrócił?

Tak, tak. Wrócił sens. I sprawy się ułożyły. Ale nie nagle, same z siebie, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Spotkałam osoby, które pomogły mi przejść trudny czas, podjąć decyzje. Burza ucichła.

Tamta trudna sytuacja się też rozwiązała?

Tak. I to od ręki. Ale o szczegółach nie chcę mówić. Zachowam to dla siebie. Wiesz, ja przede wszystkim wierzę w to, że jesteśmy bytami, które muszą same podejmować decyzje. Na tym to wszystko polega, że mamy wolną wolę. W tamtym czasie musiałam podjąć trudną decyzję, która zadecydowała o całym moim życiu, i dziś wiem, że wybrałam dobrze.

Jakie to jest trudne czasem, to podejmowanie decyzji.

Tak. To bardzo trudne.

Jak tu wybrać dobrze, skoro dziś mamy tak wiele możliwości? Zwłaszcza jeśli chodzi o drogi do szczęścia.

Właśnie. Należy podejmować decyzje i słuchać. Jestem przekonana, że warto słuchać ludzi, którzy cię otaczają. Ponieważ rozmowa jest lustrem i widzisz w nim siebie. Możesz nagle odkryć coś, czego nie wiesz, czego nie dostrzegałeś. To jest niesamowicie wzbogacające – spotkanie z drugim człowiekiem. Noszę w sobie uważność na spotkania i między innymi to po- mogło mi wyrwać się z jakiegoś doła, z takiej depresji, niezdecydowania wewnętrznego. Może to dość abstrakcyjnie brzmi, ale nie chcę wchodzić w szczegóły.

Rozumiem. Jakaś osobista sprawa. Ważna dla ciebie.

Tak. Osobista i ważna. (…)

A kiedy patrzysz na swoje życie, to co najbardziej zbudowało w tobie tę siłę?

To na pewno wszystkie porażki. Poza tym ukształtowały mnie też wszystkie wyzwania, w głównej mierze zawodowe, które były jakimś wyjściem poza strefę komfortu. Wielki wpływ wywarły na mnie też przyjaźnie. Czasem trudne, z których na przykład trzeba było wyjść. W ogóle relacje. Relacje z ludźmi. Wydaje mi się, że one pozwoliły mi najwięcej się dowiedzieć o sobie.

A kiedy trzeba wyjść z jakiejś relacji twoim zdaniem? Kiedy ona może być dla nas toksyczna?

To trudne pytanie. Wtedy, kiedy ktoś wpływa na ciebie toksycznie i czujesz się nieszczęśliwa. Jeśli trwa to dłużej i mimo prób uleczenia relacji nic się nie zmienia, to w pewnym momencie odpowiedź przychodzi sama. Trzeba posłuchać głosu intuicji. Wydaje mi się, że czasem nie warto walczyć o relację.

Tylko zawalczyć o siebie.

Tak.

Właśnie, chcę cię też o to zapytać. Jak wygląda miłość w małżeństwie artystów? Co jest kluczem do szczęśliwego małżeństwa dla was?

Wydaje mi się, że kluczem jest to, żeby sobie dać wolność w relacji. To jest najważniejsze. Ta wolność polega na tym, że ufasz drugiej osobie, wspierasz ją, oczywiście też mówisz jej prawdę. Nie ukrywasz tego, co myślisz. Ale zarazem wiesz, że ona może wybrać inaczej. Towarzyszysz po prostu.

Miłość to nie jest różowa lemoniada, jak na tym stole. Bardzo mi się podobało zdanie, chyba Muńka Staszczyka, że „życie jest usrane różami”. Wszystko świetnie, ale nigdy nie jest idealnie. Uważam, że szczęśliwym się bywa, a nie jest. Ja także bywam szczęśliwa. To jest naturalne, że człowiek ma jakieś smutki, słabości, problemy, trudności i tak dalej. Żyjemy w kulcie tego, że ma być tak wspaniale przez cały czas, a prawdziwe życie jest inne. Staram się ciągle szukać balansu.

Dziś za wszelką cenę musi być idealnie. Mają być motyle w brzuchu i wielkie emocje. A jak ich nie ma, to jest nawet odpowiednia aplikacja…

Te słynne motyle w brzuchu, za którymi chyba wszyscy tęsknimy – to się przecież pojawia i znika. Jest cienka granica między miłością a nienawiś- cią. Możesz kogoś kochać, ale go nie lubić na przykład przez jakiś czas, bo po prostu cię denerwuje albo ma jakąś fazę i ty nie możesz w tę fazę wejść. Albo widzisz, że jest gdzieś zapędzony, ale przecież nie powiesz mu: „Wiesz co? Musisz to zmienić”, oczekując, że on stwierdzi: „Aha, okej. Zmienię to”. To tak nie działa, człowiek zawsze jest częścią jakiegoś procesu.

Powiedziałaś o tej wolności, ale jednak w związku każdy próbuje wywalczyć coś dla siebie. Przeforsować swoje wizje, plany, jak to wspólne życie ma wyglądać.

Tak, ale super jest to, że żyjąc na przykład w małżeństwie, albo w ogóle w związku, masz swój świat, ale masz też inny świat, ludzi na zewnątrz, i to jest potrzebne, żeby przez cały czas budować siebie na nowo. Myślę, że waż- ne jest poświęcanie czasu sobie nawzajem i wspólne przeżywanie rzeczy.

A jak ten swój świat zachować w związku? To też jest pytanie, które często słyszę od kobiet. Mówią: „Ja mam tyle obowiązków. To, to i tamto załatwiam, a on sobie tylko leży na kanapie zmęczony i zajmuje się sobą. Jak mam znaleźć czas dla siebie?”.

Ja tak nie mam. Na początku związku powiedziałam: „Słuchaj, jeśli chcesz mieć taką żonę, co będzie siedzieć w kuchni i gotować – that’s not me. To nie ja”. W ogóle to jest wspaniałe, że są kobiety, które kochają tworzyć ognisko domowe i na tym się skupiają. Szczerze mówiąc, podziwiam je i trochę im zazdroszczę, ale jestem kimś zupełnie innym. Cyborgiem, pasjonatem, twórcą, lubię być w ciągłym ruchu, lubię otaczać się ludźmi, ale potrzebuję też posiedzieć w samotności. Bo praca twórcza to praca samotnicza. Mam raczej tak, że trzeba mnie pilnować, żebym wracała do domu, bo jak się tego nie zrobi, to po prostu pójdę w siną dal.

Kobieta wyzwolona. Wolny duch. Znowu wracamy do tego, jak ważna jest wolność w związku.

Potrzebuję wolności. Dlatego na przykład dom jest dla mnie czymś ogromnie ważnym. Ja po prostu wchodzę, zamykam za sobą drzwi i mam takie poczucie spokoju. Mimo że słyszę hałas z ulicy – tu chodzi o to miejsce, które jest moją bezpieczną przystanią. Dom jest moją spokojną łódką w czasie sztormu.

Lubię, oczywiście, żeby w domu było ładnie. Jestem estetką. Lubię dobrze zjeść we własnych czterech ścianach, ale nie mam potrzeby, żeby to samodzielnie ugotować. Jeśli mam wybierać, na co poświęcić czas, to wolę iść do knajpy niż ugotować, oddać komuś prasowanie i zrobić coś, co mi sprawi przyjemność, albo po prostu popracować. Wolę napisać kawałek tekstu niż uprasować dziesięć koszul. Nie mam z tego satysfakcji.

Co jeszcze jest ważne, żeby małżeństwo było szczęśliwe? Ta czułość wobec siebie?

Czułość też, ale przede wszystkim uważność. Istotne jest, żeby słuchać o tym, co się dzieje u drugiej osoby. Towarzyszyć jej w tym… Nie uważam, że należy wiedzieć wszystko, o każdym mailu na przykład. To jest w ogóle niemożliwe, trzeba raczej być uważnym na to, co się u tej drugiej osoby dzieje. Wiesz, czasem podstawić ramię do wypłakania się, czasem zadziałać, pomóc rozwiązać problem. To pozwala zachować bliskość. Wiedzieć o tym, czym tak naprawdę ten twój ukochany żyje. Bo prze- cież spędzamy większość naszego czasu w pracy. Każdy z nas. Mamy tak ułożoną codzienność, tak wygląda świat. To stanowi tak ogromną część życia, że musimy w tym towarzyszyć drugiej osobie, żeby się nie oddalić od siebie, żeby się nie zgubić. To jest jedna sprawa. Druga rzecz to intymność w relacji już takiej dojrzalszej, ona jest potrzebna, trzeba ją pielęgnować.

Odnośnie do tej uważności. Chcę cię zapytać o bycie w małżeństwie z człowiekiem, który ma inny światopogląd niż twój. Jak ty sobie z tym radzisz? Czy to jest dla ciebie problem, że twój mąż nie podziela twojego podejścia do wiary? Kobiety czasami panikują, że tego się nie da połączyć…

W pewnym momencie powiedziałam mężowi: „Słuchaj, to jest ważny element mojego życia, który buduje mój światopogląd, który buduje w pewien sposób mój system wartości. I to się łączy konkretnie z jakimiś decyzjami i wyborami, z tym, że na przykład chodzę do kościoła. W niedzielę. W tę naszą niedzielę. Czy to zaakceptujesz?”. Powiedzia- łam mu też, że po prostu mam taką potrzebę i musi to przyjąć. I on to usłyszał, zrozumiał, jakie to dla mnie ważne, i z całym szacunkiem zaakceptował. Ale do niczego go nie zmuszam. Nie musi chodzić ze mną na msze. Ja też to akceptuję.

Widujemy się tam czasami w tym „twoim” kościele, u ojców dominikanów na Freta. A on tak pięknie zawsze na ciebie czeka.

Tak. I to jest też takie niezwykłe, bo ja się strasznie bałam na począt- ku (dawno temu), czy to się da połączyć, ale gdy wypowiedziałam ten strach, a mąż powiedział: „Okej, ja to rozumiem, szanuję”, to strach sobie poszedł. Zaufałam, a on mi też towarzyszy w tym w pewnym sensie. A w ogóle to często też Pan Bóg się objawia właśnie przez niego.

Mimo że on o tym nie wie? Naprawdę?

Jasne. To jest właśnie najfajniejsze w tym wszystkim. W końcu to mój mąż.

Ale pięknie. A skąd wiesz, że to On się akurat objawia?

Bo jak ktoś kocha, to ma w sobie czułość, taką bezinteresowną. Przede wszystkim daje ci coś, nie oglądając się na to, czy coś dostanie w zamian – to jest takie niesamowite. Widzisz to w spojrzeniu, w intencji, w czynie.

Takie szczere.

To jest coś takiego, co staram się też dostrzegać. Jestem za to bardzo wdzięczna.

Ale to jest niesamowite, że się jednak da połączyć te dwa światy, jeśli się zaufa, jeśli się pokocha mimo różnic.

Wydaje mi się, że w ludziach, którzy mówią, że są niewierzący, jest więcej Boga niż w takich zatwardziałych dewotach. Wielu ich jest. I wiele jest rzeczy w Kościele, które są tak zniechęcające, że ja się nie dziwię, że nie- którzy ludzie się od niego odwracają. Nie boję się tego powiedzieć ani napisać. Bo tak jest. Ten Kościół budują tylko ludzie. Ja też nie rozumiem niektórych rzeczy, które dzieją się w Kościele, i to jest dla mnie trudne. Nie chcę się z tym identyfikować. Szukam w Kościele ludzi, którzy są mądrzy i dobrzy.

Chyba dla każdego w Kościele dziś jest to trudne…

Tak. Ale jest mi to też potrzebne, żeby w nim być. Znalazłam sobie taką swoją ławeczkę w tym wszystkim, swoje małe podwórko. I tam jest mi dobrze. Wydaje mi się, że to jest ważne, żeby też umieć samemu przed sobą nazwać sprawy, chociaż to bywa trudne. I nie poddawać się presji ideologii czy jakiejś grupy. Możesz mieć inny pogląd, z czymś się nie zgadzać, zmagać. To jest twoja droga. Nie okłamuj sam siebie. Po co?

Muszę ci się przyznać, że dla mnie nawet osobiście wasza historia jest niezwykle inspirująca. Że jednak można być szczęśliwym w związku mimo różnic w wierze. Ile to słychać historii, jak wiara potrafi najbliższych ludzi podzielić…

Tak. Jeśli ktoś nie ma szacunku do tego, w co wierzysz, to wtedy to jest już bardzo trudne.

Co oprócz tego, o czym śpiewasz, chciałabyś dziś kobietom powiedzieć? Czy masz jakieś przesłanie dla kobiet dzisiaj?

Płyta Kęsy jest moim kobiecym manifestem. Chciałabym, żeby dziś kobieta potrafiła powiedzieć te słowa, które śpiewam, na przykład: „Bardzo, bardzo, mocno, mocno, głośno, głośno pragnę cię”. Potem jest: „Bardzo, bardzo, mocno, mocno, głośno, głośno sam na sam poczuć chcę życia smak”. Chciałabym, żebyśmy…

…były odważne w wyrażaniu swoich przekonań i pragnień?

Tak! Wydaje mi się, że to jest klucz: czy się pokocha siebie. Bo to też jest w ogóle pułapka dzisiejszej popularnej filozofii życia, która zakła- da, że musimy najpierw pokochać siebie, a dopiero później wszystko się ułoży. Tylko nie chodzi mi o taką miłość absolutną, niezważającą na nic. Raczej o takie naprawdę głębokie i świadome zaakceptowanie siebie, ze swoimi zaletami i wadami, i ze swoimi porażkami i błędami przeszłości. Z otwartością na zmiany. Tylko dzięki tej akceptacji siebie możemy przeżywać radość z innymi, nie zazdrościć innym, jesteśmy wyrozumiali, możemy bardziej cieszyć się chwilą i budować zdrowsze relacje. Życzyłabym też dzisiaj kobietom, żeby w taki czuły i uważny sposób pielęgnowały miłość wewnętrzną. Po prostu. Bo wtedy ona się podzieli i rozprzestrzeni.

Zdęcia: Tola Piotrowska tolala.pl

Miejsce: Opały Tom, Wierzbowa 9, Warszawa

Całość wywiadu w książce „Kobieta w wielkim mieście”.

Komentarze do wpisu (0)

Chmura tagów
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl