logo

Cieszę się, że trafiłeś na moją stronę Bóg w wielkim mieście.
Jest to przestrzeń pełna pokoju i światła.

Odetchnij więc głęboko, uspokój zagonione myśli, spójrz w niebo, uśmiechnij się…
Usiądź wygodnie, zaparz sobie ulubioną herbatę i śmiało się rozgość.

BÓG, KTÓRY MNIE ODNALAZŁ 0
BÓG, KTÓRY MNIE ODNALAZŁ

Z Martą Żmudą Trzebiatowską, aktorką, żoną Kamila i mamą dwuletniego Bruna oraz drugiego maleństwa spotykamy się w niezwykle romantycznej scenerii, przy rzece Wilanówka na warszawskich Zawadach. Retro to moje pierwsze skojarzenie, kiedy myślę o Marcie. Jest w niej coś niedzisiejszego, w takim dobrym znaczeniu; ma klasę i styl przedwojennej gwiazdy filmowej. Niedzisiejsza jest także jej skromność mimo tylu sukcesów zawodowych i wygranych plebiscytów popularności na koncie. Marta przychodzi na rozmowę spokojna i uśmiechnięta. Obie milkniemy i z zapartym tchem podziwiamy okolice.

KASIA: Marta, spotykamy się w takim pięknym miejscu na warszawskich Zawadach; niby w mieście, ale nad rzeką. Jest pięknie i cicho. Ten spokój to właśnie coś, co działa na mnie kojąco i czego mnie na co dzień w wielkim mieście najbardziej brakuje. Jak to jest z tobą?

MARTA: Warszawa z jednej strony jest ciekawa, tętniąca życiem, daje dużo możliwości. Lubię jej dynamikę. Ale to miasto jest równocześnie wielkim pędem, nerwem, nie daje chwili wytchnienia, eksploatuje i wysysa energię… Ja też, mieszkając tu, robię wiele rzeczy naraz, żyję bardzo aktywnie i często brakuje mi oddechu, chwili i miejsca na wyciszenie i skupienie. Trudnodziś w tempie, w którym większość z nas żyje, znaleźć wewnętrzną równowagę. Z pewnością pomaga w tym bliskość natury. Miejsce, w którym się dziś spotykamy, przywodzi mi na myśl moje rodzinne strony – Kaszuby. Wychowałam się bardzo blisko natury. Dużo czasu w dzieciństwie spędzałam na wsi, u dziadków. Mieli gospodarstwo pod Słupskiem, gdzie stało raptem pięć domów i były hektary przestrzeni. Dziadkowie hodowali chyba wszystkie znane gatunki zwierząt domowych! W ogrodzie babcia siała warzywa. Dziadek zajmował się zwierzętami i dbał o sad. Dla mnie jako dziecka to było piękne, pełne kolorów, zapachów i smaków życie. Mój mały raj.

Kto ukształtował cię jako kobietę: babcia czy mama? Kto miał na ciebie największy wpływ?

Zdecydowanie mama. Pracowała jako nauczycielka geografii. Jak zamknę oczy, zawsze mam taki jeden jej obraz w głowie: widzę ją przy tablicy, jak pisze kredą, ma piękne dłonie – długie palce i paznokcie pomalowane zawsze na czerwono. To był jej znak rozpoznawczy. Zawsze była elegancka w ruchu, nawet przy tak prozaicznej czynności jak pisanie kredą. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką, obiecywałam sobie, że jak już dorosnę, to też będę malować paznokcie na czerwono. To wydawało mi się szalenie kobiece. (…)

 Czym jest dla ciebie kobiecość?

Pierwsze skojarzenie − myślę o zewnętrzu: elegancji, gracji, stylu, sposobie bycia, tajemniczości, delikatności i kruchości. Z drugiej strony kobiecość to przecież także SIŁA, charyzma i odwaga, by głośno mówić, kim jesteśmy, kim chcemy być, a na co się nie zgadzamy. Stałam się w pełni kobietą, kiedy zrozumiałam, kim jestem, i przestałam się dopasowywać do tego, co pomyśli o mnie cały świat, otoczenie. Kiedy zaakceptowałam i polubiłam siebie. A to nie przyszło mi wcale tak łatwo.

Przeczytałam, że jako nastolatka miałaś o kilka kilo za dużo i to powodowało u ciebie kompleksy. A właściwie nawet nie samo to, ale raczej komentarze. Jak to było faktycznie? Bo trudno w to uwierzyć, patrząc na ciebie.

Bardzo długo miałam kompleksy. Nie tylko jako nastolatka, nawet później – grając główne role czy występując w Tańcu z Gwiazdami, kiedy wszyscy darzyli mnie dużą sympatią. Nie chodziło już o te zbędne kilogramy – wtedy miałam figurę wręcz anorektyczną, bo intensywne treningi okazały się bardzo dużym wysiłkiem dla mojego organizmu. Ktoś powiedział mi kiedyś, że po prostu tamta gruba nastolatka jest ciągle w mojej głowie. I to była prawda, bo ja dalej – mimo miłości otoczenia – sama siebie nie akceptowałam.

Myślę, że większość kobiet zna to uczucie…

Też mi się tak wydaje. Świat nam nie ułatwia wyleczenia się z kompleksów, zaakceptowania siebie. Świat, w którym social media wyznaczają trendy i kanony kobiecego piękna, kiedy wszyscy pokazujemy te „wyphotoshopowane” zdjęcia. Myślę, że dzisiejsze nastolatki mają znacznie trudniej, niż my miałyśmy naście lat temu. Bo stawia im się za wzór dziewczyny, które nie mają prawa istnieć w naturze. Tym bardziej warto o tym mówić i chyba dlatego ja się tak otworzyłam i jestem gotowa o tym opowiadać. Dziś, kiedy już lubię siebie, też mi się zdarza kobiecy słabszy dzień.

To niebywałe, że mogłaś się tak czuć w tym samym momencie, kiedy media rozpływały się nad twoją urodą, a fani potwierdzali sympatię w kolejnych plebiscytach popularności. Jak ci się udało w końcu zmierzyć z tym nieprawdziwym obrazem siebie?

Przez moją wrażliwość, która jest nieodzowną cechą artysty, usłyszane kiedyś słowa bardzo głęboko zapadły mi w pamięć i wyrzucić je z głowy było mi naprawdę trudno. Kiedy dostawałam te wszystkie nagrody dla najpiękniejszej aktorki, cały czas miałam w sobie lęk: „Oni zaraz odkryją, że ja tak naprawdę jestem brzydka, beznadziejna i nie mam za grosz talentu”. Zmiana mojego myślenia o sobie to była długa praca, proces. Skorzystałam nawet z porad psychologa. Byłam na kilku spotkaniach, bardzo mi pomogły. Jeśli ktoś sobie nie radzi ze swoimi emocjami, polecam taką wizytę. Sama również szukałam drogi, jak sobie pomóc, i dużo się nauczyłam z literatury – udało mi się znaleźć kilka właściwych książek. Moją sztandarową, ukochaną lekturą, którą polecam każdej kobiecie, jest Biegnąca z wilkami Clarissy Pinkoli Estés. To książka, która zmieniła moje życie, moje myślenie o sobie samej.

W jaki sposób zmieniła?

Pewne fragmenty dały mi odpowiedź na pytania, które sobie zadawałam. Podkreślałam je flamastrem, więc mój egzemplarz jest bardzo osobisty, nie pożyczam go nikomu. Jest trochę jak pamiętnik. Cały mój proces „transformacji” zaczął się od tego, że najpierw pojawili się w moim życiu odpowiedni ludzie, później odpowiednie książki i dopiero kiedy uporządkowałam siebie, spotkałam człowieka, który pokochał mnie taką, jaka jestem. Dzisiaj jest moim mężem. Bardzo mnie wspiera w dobrych i w słabszych momentach w życiu. I to też dzięki niemu zaakceptowałam siebie do tego stopnia, że pokochałam chodzenie bez makijażu. Wcześniej nie czułam się pewnie w takim image’u. Ta maska była dla mnie jak taki symboliczny pancerz ochronny przed światem. A przy moim mężu zrezygnowałam z tego zupełnie i dziś lubię siebie naturalną.

Chyba nigdy nie wyglądałaś ładniej niż na tych zdjęciach bez makijażu na twoim Instagramie. A komentarze pod zdjęciami czytasz? Przywiązujesz do nich wagę?

Kiedyś bardzo brałam je do siebie, a dziś czytam je z odpowiednim dystansem. Nie zaglądam natomiast w ogóle do komentarzy pod artykułami na mój temat. Jestem na takim etapie swojego życia, że dobrze się czuję ze sobą i nie potrzebuję poznawać opinii osób, które mnie nie znają. Ale to, gdzie dziś jestem w myśleniu na swój temat, wymagało ode mnie sporej pracy. To był długi proces. Wydawało się, że mam wszystko – fajną pracę, przyjaciół, spełnienie, a jednak byłam nieszczęśliwa. Coś tam w środku wciąż było nie tak. Wyruszyłam wtedy w podróż w głąb siebie. Musiałam po prostu spotkać się sama ze sobą, zmierzyć ze swoimi demonami i tym, co wciąż ciągnęło mnie w dół. Chciałam znaleźć równowagę.

Niesamowite, że to, jak o sobie myślimy, determinuje w gruncie rzeczy wszystkie nasze wybory. Zdarza się, że na przykład nasze myśli przyciągają konkretnych ludzi…

Masz rację. Kiedyś uzależniałam swoje samopoczucie od tego, co pomyślą o mnie inni. To było dla mnie bardzo ważne. Teraz w ogóle nie zaprzątam sobie tym głowy. Najważniejsze jest dla mnie to, co ja sama o sobie myślę, co myślą o mnie mój mąż, synek, najbliżsi. Przyniosło mi to ulgę. Zaczęłam się czuć spokojna i szczęśliwa, kiedy zrozumiałam, co mi w tym przeszkadza, i przepracowałam to. Przeszłam bardzo długą drogę do samoakceptacji.

Czy ty też, żeby to zrozumieć, musiałaś się zderzyć z jakimś murem? Bo ja na przykład – patrząc wstecz, analizując pewne relacje, które są za mną – myślę sobie, że wtedy nie umiałam o siebie zadbać. I często, kiedy patrzę na cudowne kobiety w fatalnych związkach, zastanawiam się, czemu w nich tkwią. Ze strachu?

Ze mną było tak, że przesuwałam granicę i w ogóle tego nie zauważałam. Tak, przyznaję – pakowałam się w niewłaściwe relacje, nieodpowiednio dobierałam sobie przyjaciół, ludzi, z którymi pracowałam. Oni mnie niszczyli albo po prostu wykorzystywali. To były toksyczne relacje, a ja byłam od tych ludzi uzależniona, bałam się ich stracić. Bałam się zostać z sobą sam na sam. Kiedy w końcu do tego doszło, wiedziałam, że pora się ze sobą zmierzyć, żeby w przyszłości nie popełniać tych samych błędów i stworzyć coś wartościowego, solidnego, zdrowego. Początki były trudne. Pamiętam, ile walk stoczyłam ze sobą. Pamiętam zawstydzenie, gdy musiałam pierwszy raz sama iść do kina. Wyobrażasz to sobie?

Też pamiętam, jak pierwszy raz poszłam sama do kina. Miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Dziś wydaje mi się to zabawne.

Ze mną było podobnie. Dzisiaj uwielbiam sama chodzić do kina czy na obiad. Ale popatrz, co musiało być wtedy w naszych głowach, że wydawało nam się, że wszyscy akurat na nas patrzą! Przecież to nie jest tak, że cały świat skupia się tylko na nas. Wcześniej zdawało mi się, że wszyscy patrzą i mnie oceniają. Dziś potrafię z tego żartować, a nawet mam współczucie dla tamtej siebie. Ale do tego trzeba dojrzeć.

Jak wyjść z tych pułapek w głowie, zdystansować się, zawalczyć o dojrzalszą siebie? Co ciebie zmotywowało?

U mnie to nastąpiło, kiedy poczułam, że chcę założyć rodzinę, mieć dzieci – wtedy głęboko się zastanowiłam: jaką będę żoną, mamą? Zrozumiałam, że pora się spotkać z samą sobą.

(…) Dzisiaj wiele młodych Polek wyjeżdża do obcego miasta lub kraju w poszukiwaniu lepszego życia i często w tych ważnych momentach jesteśmy same…

W ogóle trudno dzisiaj o relację, jakąkolwiek. Już nie mówię o miłości, ale też o przyjaźni, bo każdą relację trzeba pielęgnować. Nasz świat przeniósł się do internetu, do telefonu… Zobacz, jak dzisiaj jest trudno się z kimś umówić. Trzeba się anonsować, zapowiadać. Nie ma spontaniczności jak dawniej. Pamiętam w czasach moich rodziców, że ktoś do nas przychodził ot tak.

Ciągle! Ciągle się odwiedzało, wpadało na przykład na kawę.

A dzisiaj tak trudno się spotkać. I to nieustanne przekładanie, bo jesteśmy zajęci: „Jednak nie mogę, bo coś mi wypadło, przełóżmy to”. W gruncie rzeczy to jest smutne.

Tym bardziej istotna jest uważność. To, że my, kobiety, potrafimy coś więcej zauważyć w drugiej kobiecie, w człowieku w ogóle, i możemy kogoś podnieść, zachęcić do czegoś lepszego, zainspirować. To, że mamy bardzo duży wpływ na siebie, dobroczynną moc.

Muszę przyznać, że kiedy nie akceptowałam siebie, nie umiałam też przyjaźnić się z kobietami. Bałam się innych kobiet, nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Teraz jest inaczej. Teraz w ogóle mamy erę kobiet. Głośno mówimy o tym, że powinnyśmy się wspierać. Nikt tak nie zrozumie kobiety jak inna kobieta, choć wiem też, że nikt nie umie tak zniszczyć kobiety jak druga kobieta.

Czy z takim wymiarem kobiecości też się spotykasz? Z zawiścią, z tym, że kobiety potrafią się nawzajem niszczyć?

Kiedyś się z tym spotykałam. Teraz już może mniej, ale też chyba mam inne podejście do kobiet. Jeśli nawet czasami któraś sprawia mi przykrość, to nie odpłacam się tym samym, tylko wręcz wychodzę jej naprzeciw. Zastanawiam się, co ją gryzie od środka. Może ona jest na tym etapie, na którym ja byłam parę lat temu, może jest w jakimś stopniu pogubiona, niespełniona i dlatego „gryzie”? Mam teraz dla kobiet znacznie więcej cierpliwości i czułości.

Jak dbasz o harmonię ciała i ducha? Skąd czerpiesz siły?

Kocham ćwiczenia. Kiedy moje życie prywatne i zawodowe się posypało, zaczęłam regularnie trenować. Wysiłek fizyczny pomagał mi „nie myśleć”, nie analizować, a w zamian dawał czyste endorfiny, które motywowały do działania. W końcu się od tego uzależniłam. Stało się to moim nawykiem. Dzisiaj, kiedy zostałam mamą, czasu dla siebie mam trochę mniej, więc to trenowanie już nie jest takie regularne. Ale zawsze staram się wygospodarować na nie czas. W środku też musi wszystko grać. Jak dbam o duszę? Słucham intuicji, staram się być dla siebie łagodna, nauczyłam się sobie wybaczać. I jak śpiewa Luxtorpeda: „Bo we mnie samym wilki dwa: oblicze dobra, oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie. Wygrywa ten, którego karmię” – karmię tylko tego dobrego wilka. Nie ukrywam też, że w słabszych momentach ratowała mnie zawsze wiara. Ale nie umiem o tym mówić. Bardzo to jest intymne. A ostatnio temat budzi też kontrowersje.

Skąd te kontrowersje?

Wiara stała się bardzo bliska polityce. Ja nigdy nie utożsamiałam jej z konkretnym światopoglądem politycznym, a nawet śmiało mogę stwierdzić, że mój światopogląd często staje do niej w opozycji. Ludzie dziś też często wyjmują słowa z kontekstu. A słowo wyjęte z kontekstu naprawdę może znaczyć coś innego i obrócić się przeciwko osobie, która je wypowiada. To generuje hejt i falę negatywnych emocji, a ja jestem orędowniczką pozytywnych emocji. Jestem na to szczególnie wrażliwa, bo jako aktorka pracuję na słowie i ze słowem. Dużą wagę przywiązuję do doboru słów, intencji i emocji, które niosą. Nie podoba mi się trend panujący w dzisiejszych mediach: pogoń za „chodliwym newsem”, który ma sprzedać gazetę czy zwiększyć klikalność. Nie zważa się na to, ile osób taki artykuł może zranić, jakie koszty poniosą opisane w nim osoby… Uważam, że pozytywne emocje też zwracają uwagę i że dzisiejszy świat bardzo potrzebuje dobrych emocji. Odkąd mój synek przyszedł na świat, w ogóle nie oglądam telewizji. Mam detoks już ponaddwuletni i dobrze mi z tym.

Zgadzam się, fake newsy, granie na emocjach… to jest męczące.

Bardzo. Ludzie dziś są niesamowicie podzieleni. Człowiek człowiekowi stał się wilkiem. Pochodzenie, kolor skóry, orientacja seksualna, wiara wznoszą mur… Zewsząd presja, byś się określił, po której jesteś stronie. Ile to rodzi nienawiści…

Tym bardziej dziękuję za zaufanie. A możesz się podzielić tym, co ci daje wiara?

Kiedyś to była po prostu tradycja. Nie zagłębiałam się w jej sens. Na szczęście na pewnym etapie spotkałam na swojej drodze kilku właściwych ludzi, dzięki którym zrozumiałam coś więcej. I paradoksalnie, kiedy postanowiłam wyruszyć w drogę po samoakceptację, poczułam potrzebę powrotu do Kościoła. Nie było to łatwe po ośmiu latach „przerwy”… Wówczas przeżyłam najważniejszą w swoim życiu spowiedź. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Brzmi to może niewiarygodnie, ale dla mnie to było bardzo oczyszczające. Myślę, że każdemu jest to czasami potrzebne – każdy znajduje swoje uzdrowienie tam, gdzie chce.

Ty znalazłaś w Kościele.

Mam dwóch przewodników duchowych i oni są dla mnie najważniejsi. I w chwilach zwątpienia lubię do nich wracać.

W tym przywracaniu nadziei innym pomagasz jako ambasadorka akcji #normalniesiepracuje, także w wielu innych akcjach charytatywnych oraz podczas warsztatów z młodymi ludźmi. Co im mówisz?

Lubię rozmawiać z ludźmi, słuchać innych i staram się to robić uważnie. W jednej z sieciówek spotkałam ostatnio pracującą tam przy kasie dziewczynę, która zwróciła się do mnie słowami: „Pani pewnie nie pamięta, ale my się spotkałyśmy w Lublinie na takich warsztatach teatralnych i pani mi wtedy powiedziała, że »choćby ci mówili, że się nie nadajesz, jeśli ty wierzysz, że to twoja droga, idź po swoje«. Miała pani rację, tak zrobiłam i jestem szczęśliwa”.

Co jej powiedziałaś?

Byłam zszokowana, że moje słowa komuś tak zapadły w pamięć! Poczułam zawstydzenie, ale i uświadomiłam sobie, jaka to odpowiedzialność – praca z młodzieżą. A przecież i ja często spotykałam na swojej drodze ludzi, którzy mówili mi coś takiego, co mnie kształtowało.

Co byś chciała dzisiaj kobietom powiedzieć?

Że nie ma się co oglądać na cały świat, który nam mówi, co musimy, co powinnyśmy, jak powinnyśmy wyglądać, jak powinnyśmy się ubierać, czy powinnyśmy być umalowane czy nie. Że po prostu trzeba się zatrzymać i posłuchać, czego my pragniemy. Kiedy sobie to człowiek uświadomi, przychodzi wolność i szczęcie.

Fot. Tola Piotrowska tolala.pl

Całość wywiadu do przeczytania w książce "Kobieta w wielkim mieście”.

Komentarze do wpisu (0)

Chmura tagów
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl