Joanna Jędrzejczyk, zawodniczka mieszanych sztuk walki, wielokrotna mistrzyni świata, to osoba, którą podziwiam za determinację. Mało której polskiej sportsmence udało się zrobić taką karierę na świecie. Ta niezwykle silna i charyzmatyczna kobieta kryje w sobie jednocześnie delikatność i przebojowość. Od początku spotkania w warszawskim hotelu Marriott, który jest dla Joasi jak drugi dom, kiedy tylko przebywa w Warszawie, łapię się na tym, że przyglądam się jej z zaciekawieniem, a ona, przyzwyczajona do tego spojrzenia, pyta mnie troskliwie, czy nie jestem głodna, i z uznaniem zwraca uwagę na moje sneakersy, które sama kolekcjonuje i do których ma dużą słabość.
Czym w ogóle dla ciebie jest kobiecość?
Kobiecość to siła. Kobieta kojarzy mi się z kimś silnym i zarazem bardzo wrażliwym, kimś, kto przede wszystkim zawsze pozostaje sobą. Większość z nas jest lub będzie matką – jesteśmy filarem życia. Kobieta, rodząc i wychowując dzieci, ma niezwykłe zadanie do spełnienia, tutaj nie ma czasu na jakieś zagrywki. I to jest to. Takie wyjątkowe powołanie kobiety.
Jak to jest być na co dzień w „męskim” sporcie, bo chyba taki jest stereotyp o sztukach walki?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że na co dzień uprawiam dość mocny sport – sport zdominowany przez mężczyzn, ale nie lubię słowa „stereotyp” i nie lubię mówić, że walczę ze stereotypami. Nigdy tego nie robiłam. Czuję się stuprocentową laską w dżinsach, w dobrych kiksach i tak naprawdę w męskim sporcie. Uważam, że w XXI wieku – w czasie postępu technologicznego, rozwoju medycyny – nie ma miejsca na podziały na „lepszych” i „gorszych”. I nigdy tego nie powinno być. Nieważne, jakiej jesteś nacji, koloru skóry, wyznania czy płci. Jestem przekonana, że kobiety mogą robić wszystko. Każdy z nas – kobieta czy mężczyzna – zasługuje na to, aby robić to, co mu się w życiu podoba. I każdy z nas powinien dążyć do tego, aby być osobą, którą chce być.
Nigdy nie spotkałaś się z tym, że jesteś jako kobieta traktowana inaczej?
Spotkałam się. Ludzie często myślą, że dziewczyna, która uprawia sztuki walki, musi wyglądać jak babochłop, nie potrafi się ubrać, nie ma w sobie za grosz kobiecości, ale jest zupełnie odwrotnie. Często spotykam się wręcz z aprobatą mężczyzn. Ta aprobata jest jeszcze podsycona właśnie tym, że trenuję sztuki walki – coś mocnego.
Tak, zdecydowanie nie lubię słowa „stereotyp”. Ludzie zawsze próbowali mi narzucać różne formy, ale największy problem polega na tym, że my sami wpasowujemy się w schematy. W ogóle mamy kłopot z wyjściem ze swojej strefy komfortu. Moi rodzice są prawnikami? Ja też muszę być prawnikiem. Moi rodzice nie osiągnęli nic w życiu? Ja chyba też nic nie osiągnę. Nie! Wszystko możemy. Uważam, że wszystko jest w głowie i w serduchu.
Nawiązując do wiary – zawsze to powtarzam – dostałam od Boga talent, który odnalazłam dość wcześnie, albo może późno jak na sportowca, nie wiem. Ale najwidoczniej to było moje powołanie, bo nie zostawiam go dla siebie, tylko dzielę się z ludźmi. I wierzę, że kiedy zakończę karierę, dostanę kolejny talent, który będę mogła wykorzystać po to, aby stać się lepszym człowiekiem. A ludzie często się zatrzymują, boją się próbować. Powinniśmy próbować, bo nigdy nie przestaniemy się uczyć. Do końca życia.
Skąd w ogóle u dziewczyny z Olsztyna marzenie o sztukach walki?
Zawsze chciałam być najlepsza. I zawsze chciałam czegoś więcej. Pragnęłam dać coś od siebie światu. Chciałam być takim ułamkiem procenta, osobą, która robi coś innego niż wszyscy, coś oryginalnego, i to mi się chyba udało.
Co jest takiego pociągającego w tym akurat sporcie?
Ludzie mówią: „Ja nie wiem, jak ty możesz tak robić – uderzać kogoś, pozwalać na to, że ktoś cię bije. Jak tak można?! Przecież te siniaki, to boli”. Wiecie co? Nie chodzi o bicie się. Okej, chcę komuś pokazać, że jestem silniejsza, jestem szybsza, że jestem po prostu lepiej przygotowana. Ale cały czas chodzi przede wszystkim o sport. Ja się zakochałam
w tym sporcie już po pierwszym treningu, jak zobaczyłam, że przełamuję własne bariery, przekraczam własne limity. Że staję się każdego dnia lep- szą wersją siebie. Teraz chodzi wyłącznie o sport i udowodnienie sobie, że tak – mogę przetrwać ten camp, rozłąkę z bliskimi, dietę, a potem wyjść na ring i pokazać, że jestem najlepsza na świecie. Tym się musimy kierować. Jeżeli coś sobie założymy, dążmy do tego. Nawet jeśli to zajmie dwa lata – zróbmy to!
A ty miałaś kiedyś taką sytuację, że stanęłaś pod ścianą i pomyślałaś sobie…
Każdego dnia przeżywam takie chwile. Rezygnowałam ze sportu pięć razy i zawsze myślałam sobie: „Trudno, nie wyszło, to nie wyszło. Fajna przygoda, czas napisać kolejną historię”. Nie płakałam nad tym. Oczywiście było mi żal. Ale zawsze się modliłam: „Boże, daj mi jeszcze jedną szansę. Może jednak…?”. I ta szansa zawsze się pojawiała. To nagłe bum! Poszło. I każdemu chcę powiedzieć, że nie byłam w czepku urodzona, nie wszystko mi się układało. Przeszłam naprawdę trudną drogę, żeby być tutaj, gdzie teraz jestem, i cieszę się, że mogę w pełni wyrażać siebie i się realizować.
Problemem jest to, że ludzie nagle widzą sportowca w reklamach. Mówią: „Hej! Wróć na salę treningową”. My naprawdę ciężko walczymy o każdy kawałek chleba. Jak wspominałam – pracowałam w sklepie, zadłużałam się, żeby móc wyjechać i robić karierę. Wyjazd do Tajlandii na mistrzostwa świata na przykład kosztował osiem tysięcy złotych. Żeby reprezentować nasz kraj, dumnie nosić orzełka na piersi, musiałam do tego dokładać, pracowałam i nikt wtedy tego nie widział. Nie było osób chętnych do pomocy, sponsorów. A teraz nagle ludzie widzą reklamy, widzą mnie w telewizji, ale nie wiedzą nic o mojej przeszłości. Są jednak klienci naszego sklepu, którzy do tej pory, kiedy spotykają moją mamę, mówią: „Wow! Asi się naprawdę udało. My pamiętamy, jak ona pracowała w sklepie! Tu chodziła na trening”. Wiesz, to był hardcore, ale nie oglądałam się na nic. Chociaż były momenty zwątpienia…
Jak zaczynasz każdy dzień?
Oczywiście od telefonu. Trzecia ręka – wszyscy to znamy. I wiesz co? Instagram jest moją mocną stroną, chcę dzielić życie z fanami, odpisywać im. Sama prowadzę̨ swoje konto, ale tak naprawdę̨, zanim sprawdzę̨ wiadomości czy połączenia, które są̨ już̇ od rana, mam absolutny wewnętrzny przymus, by zajrzeć́ do apki „Modlitwa w drodze”. To jest aplikacja, którą̨ odpalam jako pierwszą. Są̨ tam czytania i rozważania na dany dzień́. To mi bardzo dużo daje. Wcześniej sięgałam do niej przed snem, ale pomyślałam, że muszę czytać́ te słowa rano, aby znaleźć́ chwilę, chociaż̇ pięć́ minut na bliższą̨ relację z Bogiem, na zastanowienie się̨ nad Jego przesłaniem dla mnie na każdy kolejny dzień́. Bo tam zawsze jest sugestia pracy nad sobą̨ i to mi bardzo, bardzo pomaga.
W jaki sposób wiara pomaga?
Mnie wiara pomaga przyjmować́ zżycie takim, jakim ono jest. Że tak właśnie miało być i trzeba się pogodzić z wolą Bożą.
Właśnie ujęło mnie, jak gdzieś przeczytałam, że ty się nie modlisz o wygraną, tylko modlisz się, żeby przyjąć też przegraną, i o czyste serce. Skąd w ogóle taka myśl?
Jest taka modlitwa przed treningiem: „Boże, daj mi ducha walki, silną wolę i czyste serce”. A ja mam swój mały modlitewnik, z którego się modlę tylko przed walkami, i tam jest też między innymi modlitwa do Joanny d’Arc, która mówi, że w ciężkich chwilach trzeba przyjąć wyrok taki, jaki jest. Bez względu na to, czy mamy na niego wpływ, czy nie. A często nie mamy wpływu na to, jak się zachowują inni ludzie, jakie są decyzje organów ścigania, władzy czy instytucji, i raczej tak to powinno wyglądać. Zawsze mam też obrazek Świętego Jana Pawła II, którego proszę o to, żeby dał mi siłę, bo wiesz co, ja jestem z pokolenia JPII. I zawsze mówię: „Pozwól mi być choć w części taką Polką, jakim ty byłeś Polakiem – niosłeś wiarę, reprezentując przy okazji naszą ojczyznę na arenie międzynarodowej. To pozwól mi robić to samo”.
Ale właśnie to robisz. Przynosisz dumę swoimi walkami i postawą.
Fajnie. Miło to słyszeć.
Zawsze też nawiązujesz do tego, skąd pochodzisz, skąd jesteś, w co wierzysz… Wzruszyłaś się teraz? Widzę łzę w twoim oku.
Wiesz, naprawdę tak. Bo często słyszę: „Zdejmij ten krzyż! Jak w sztukach walki możesz promować wiarę?!”. Jak wychodzę do walki, to albo słyszę: „Fajnie, że to robisz”, albo: „O, że nie wstydzisz się o tym mówić!”. A ja się dziwię: Czego miałabym się wstydzić? Czy tego, że wyglądam tak, a nie inaczej? Czy tego, że nazywam się Joanna Jędrzejczyk? Tak samo nie mogę się wstydzić swojego pochodzenia. Nie mogę się wstydzić swojej wiary, a wręcz powinnam ludziom powiedzieć, kim jestem, aby mogli mnie lepiej poznać, zrozumieć, czemu podejmuję takie, a nie inne decyzje, skąd moje przyzwyczajenia, zachowania.
Kolejna rzecz: ludzie potrzebują Boga. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Ludzie czasami nie wiedzą, że szukają właśnie Boga. Ludzie potrzebują Boga. Nawet gdy ktoś mówi: jestem wierzący, ale niepraktykujący, albo jestem ateistą – Gucio prawda. My wszyscy potrzebujemy Boga. A czemu ludzie teraz chętniej przechodzą na inne religie? Przez to, co się dzieje w naszym Kościele. Ale ludzie nie powinni potępiać nas, katolików, czy wiary katolickiej, tylko instytucje Kościoła. Trzeba jednak pamiętać, że ksiądz jest tylko człowiekiem, jak każdy popełnia błędy. Są też lekarze, którzy popełniają błędy. Są sędziowie. Tak jest wszędzie.
Da się połączyć sztuki walki i wiarę?
Tak. Nie bardzo wiem, dlaczego to by się miało wykluczać. Że ja wyrządzam komuś krzywdę? Nie wyrządzam nikomu krzywdy! To jest sport o jasno określonych regułach i dwie osoby piszą się na to dobrowolnie, przyjmując je. Wszystko jest w granicach sportu.
A czy można połączyć walkę z kobiecością?
Jak najbardziej. W ogóle uważam, że siła jest kobietą. Dlatego często używam hasztagu #hitlikeagirl lub #fightlikeagirl, czyli „uderzaj jak dziewczyna”. W tym nie ma nic złego. Każdy robi coś w swoim stylu i tyle.
Czy wiara pomaga ci w tym poznawaniu siebie?
Zdecydowanie. To jest ciągła praca nad sobą̨ i zmiany, ale tak – wiara pomaga mi zobaczyć́ tę osobę̨, którą̨ chcę być́. Wiadomo, że żyjemy w pięknych czasach – doświadczamy szybkiego postępu w wielu dziedzinach, ale to tak naprawdę jest naszą zmorą, bo to nam zajmuje dużo czasu. Wiara pokazuje mi, co tak naprawdę w życiu jest ważne i co po- winno być dla mnie istotne, nad czym ja powinnam pracować. To dla mnie taki kompas.
Pewnie niejedna kobieta pisała do ciebie o swoim życiu. Kobiety szukają u ciebie siły?
Tak, piszą do mnie, przedstawiają swoje historie. Często bardzo drama- tyczne. Jedyne, co mogę im dać, to uśmiech, dobre słowo i wsparcie, na ile potrafię, ale czuję się strasznie bezsilna.
A co byś powiedziała takim kobietom, które właśnie są stłamszone, tkwią w związkach przemocowych?
Wiesz co, sama byłam w związku przez dziewięć lat i chociaż nie można go nazwać patologicznym, widzę dziś, że był w jakimś stopniu toksyczny. Trudno było mi się uwolnić.
Dlaczego tak jest? Kobietom często trudno jest odejść, chociaż wiedzą, że trwanie w związku jest dla nich złe.
Często myślimy, że nie zasługujemy na nic więcej, tracimy swoje poczucie wartości. A powinnyśmy właśnie zrobić ten pierwszy krok, odważny krok. Każdy z nas zasługuje na dobro. I każdy z nas zasługuje na miłość, na to, aby być tym, kim chce. Kobiety uwikłane w toksyczne relacje powinny poszukać pomocy gdzieś blisko, w swoim otoczeniu. Nie powinny się bać oprawców albo tego, że nie zasługują na nic więcej. Każda z nas, każda kobieta tworzy inną, wyjątkową historię. I każda z nas powinna o tym pamiętać, zwłaszcza gdy rodzi się po- kusa, by porównywać się z innymi, sprawdzać, która jest piękniejsza czy szczuplejsza. Co to znaczy „piękna”? Co to znaczy „szczupła”? Są jakieś normy? Nie ma! Czy ja jestem wystarczająco wykształcona? Nie ma czegoś takiego. Każdy z nas jest piękny na swój sposób i ma prawo do własnego życia.
A co jest ważne dla ciebie w życiu? Jakie wartości?
Bycie przede wszystkim dobrym człowiekiem, takim zawsze fair. Nie powinniśmy obciążać́ całego świata swoimi problemami czy nadmiernie pysznić́ się̨ sukcesami. Oczekiwać́ litości, bo nasza sytuacja jest najgorsza na świecie, albo podziwu i kłaniania się w pas, bo odnieśliśmy wielki sukces. To nie tak. Powinniśmy wychodzić do każdego z neutralnym nastawieniem. Po czasie dopiero zobaczyć, co ta osoba tak naprawdę wnosi do naszego życia. Ze złych emocji często rodzi się coś bardzo dobrego, ale to jest kwestia otwarcia się. Próbuję jeszcze bardziej w każdym człowieku dostrzegać to, co chce mi przekazać Bóg. I codziennie się modlę, żeby mieć uszy i oczy mocno otwarte i się na tym skupiać.
Nie masz za złe Bogu, że czegoś akurat nie dostajesz? Związku, wygranej?
My często się zastanawiamy: „Boże, czemu mnie karzesz tą chorobą, tym niepowodzeniem?”. A ja zadaję inne pytanie: „Boże, czemu to mnie wybrałeś, że mogę iść drogą tej kariery, że mi się udało?”. Widzę w tym głębszy sens i chcę wszystkim powiedzieć, że w życiu każdego z nas jest sens. Każdy żyje po coś.
Zdjęcia: Tola Piotrowska, tolala.pl
Miejsce: Hotel Marriott, al. Jerozolimskie 65/79, 00-697 Warszawa
Całość rozmowy w książce „Kobieta w wielkim mieście”.